Samolot? Nie, dziękuję. Dlaczego zawsze będę pływać promem do Szwecji?

Skandynawia | Brak komentarzy

Hej! Dzisiaj kilka słów o podróżowaniu po Szwecji opowie Wam Aldona Hartwińska z bloga Pofikasz: o Szwecjipo polsku.

 Kiedy byłam jeszcze w ciąży śmialiśmy się wielokrotnie z mężem, że będę bardzo nadopiekuńcza matką. Byłam pewna, że kiedy nasz syn będzie wchodził na drzewo, ja będę stać pod nim i krzyczeć z wyciągniętymi rękoma: “nie wchodź, bo się zabijesz!!!”. Rzeczywistość okazuje się być, na szczęście, zgoła inna. Ale jedno mi pozostało: paniczny strach przed lataniem.

 Już z synkiem w brzuchu wiedziałam, że będziemy żyć na dwa kraje, a on musi przywyknąć do wszystkich środków transportu i częstego podróżowania. Również do samolotu. Niewiele ponad godzina lotu i jesteś na szwedzkiej ziemi. Zegar nieuchronnie tykał, a ja starałam się znaleźć miliony argumentów przemawiających za lotem i przezwyciężających hamujący mnie strach.

Aż tu nagle  – olśnienie. Jedźmy samochodem! Zaczęło się planowanie trasy. Może przez Niemcy i Danię? A może wzdłuż Bałtyku? Tallin jest przecież taki piękny. Miliony pomysłów, miliony kilometrów. Może jednak samolot? Tu napotkałam ścianę. Zakazy, nakazy, dodatkowe płatności. Przez ponad godzinę moje ruchliwe i krzykliwe dziecko ma siedzieć na moich kolanach i na dodatek nie przeszkadzać współpasażerom, bo to skandal przecież. Dziecko i płacze? Ok, może to przeżyją. Mogę nawet bezpłatnie wziąć spacerówkę w większości linii lotniczych. Ale fotelik samochodowy? Owszem, jeśli wykupię dodatkowe miejsce na pokładzie. Mogę nie brać fotelika. Ale jak wtedy dojadę ze Skavsty? Na piechotę? W pewnych liniach na R. za bobasa na kolanach policzyli więcej, niż za mój bilet. A co z łóżeczkiem turystycznym? Muszę je zabrać, bo półtoraroczniak nie może spać w “dorosłym” łóżku, bo w nocy z niego spadnie. Łóżeczko to oczywiście kolejny, dodatkowy koszt. Do tego przypomniałam sobie o całej lotniczej procedurze: odprawie, czekaniu pod gate’m, czekaniu na start samolotu w zamknięciu, w myślach doliczałam też opóźnienia i wszelkie straty moralne. To nie dla mnie. Kiedy ja rwałam sobie włosy z głowy, że w tym roku Boże Narodzenie spędzamy w Polsce, mąż rzucił trochę od niechcenia. „Kiedyś to się pływało promem z Trójmiasta”. Skoro i kiedyś, to pewnie nadal.

Szybki reasech utwierdził mnie w przekonaniu, że podróż do Szwecji przez Bałtyk nie odbywa się w jakimś kontenerowcu czy na rybackim kutrze. Nie śmiejecie się, nigdy nie miałam dylematu, zawsze wsiadałam w samolot.  Zaciskałam zęby i kciuki jednocześnie, jakoś to szło. Ale macierzyństwo, pewnie przez burzę hormonów, to też czas przemyśleń. Dzieci są super, ale brzdąc drący się na całe gardło w samolocie, w którym nie można się nigdzie schować, już nie bardzo. Ja mogę znosić humory mojego syna, ale po co mam skazywać na torturę innych podróżnych? Chcąc ograniczyć stres sobie i naszym współpasażerom, zdecydowaliśmy się na rejs. I nie żałujemy. Zapewne już nigdy, podróżując całą rodziną, nie wsiądziemy w samolot. Dlaczego?

Pierwszym argumentem za jest swoboda ruchu. Długie korytarze, schody po których można się wspinać, świecące na tysiące kolorów automaty do gier, muzyka i kącik zabaw dla dzieci. Tyle nowości nie pozwala się dziecku nudzić. Żeby dopełnić szczęścia, wybraliśmy się też na bufet kolacyjny. Po raz pierwszy nie musiałam się martwić, że coś młodemu nie zasmakuje, przez co godzina gotowania i krzątania się po kuchni pójdzie na marne. Dań do wyboru była taka ilość, że nie było siły, na coś dziś musiał mieć chęć. Młody wymęczył się tym wszystkim do tego stopnia, że nie protestował przed położeniem się spać. W dodatku na pokład nie trzeba wnosić swojego łóżeczka, bo na recepcji można je zamówić za 50 szwedzkich koron (wraz z pościelą). Kołysanie na pełnym morzu chyba przypomniały mu czasy spędzone w brzuchu. Bez żadnych jęków usnął, nie budząc się ani razu. Im dziecko starsze, tym ciekawiej. Na pokładzie spacerują animatorzy, dzieciaki mają swoją własną imprezę z konkursami, przez co integrują się i zawierają nowe znajomości, często międzynarodowe.

Dla nas podróż promem to był też sposób na spore oszczędności. Po Szwecji podróżowaliśmy prawie miesiąc, przejechaliśmy ponad 6 tysięcy kilometrów. Samochód po kokardę zapakowany był jedzeniem, przekąskami i wszelkimi innymi rzeczami, które pozwoliły nam zaoszczędzić na miejscu. Więcej naszych porad można posłuchać w naszym krótkim filmie.

 

Tags: , ,